me

me

Saturday 11 May 2019

Moja solo wyprawa do York


Jak to mówią podróże kształcą. Wyprawa do nowego miejsca to jedno, ale poznawanie nowych ludzi i rozmowy z nimi to drugie. Będąc kilka dni w hrabstwie Yorkshire poznałam nieco lepiej topografię terenu i geografię regionu. Dziś wiem, że z Leeds jest w miare blisko do Manchesteru, Sheffield i Liverpoolu (commutable distance on public transport). Hrbastwo Yorkshire można objechać piętrowym autobusem, który nazywa się Yorkshire Coastliner. W pobliżu York znajdują się miasta takie jak Bradford, Pickering, Malton, Tadcaster, Keithly. Autokarem Yorkshire Coastliner można też wybrać się nad wybrzeże i spędzić czas na plażach w nadmorskich miejscowościach takich jak: Whitby, Filey, Bridlington i Scareborough. Patrząc na mapkę wybrzeża jaka widniała na sklepieniu autokaru, którym jechałam z Leeds do York wizualizowałam sobie pieszą wędrówkę wzdłuż plaż i klifów zaczynając od położonego najbardziej na południu Bridlington, przez Filey, Scareborough aż po wysunięte najbardziej na północnym brzegu Whitby. Nie wiem ile godzin albo dni zajęłaby mi taka wędrówka, ale chciałabym przebyć taki szlak w przyszłości na pieszo. Chciałabym lepiej poznać Anglię północną – hrabstwo Yorkshire oraz Cumbrię i Lake District. Myślę, że przemierzając na pieszo wszystkie te nadmorskie kurorty i miejscowości miałabym wspaniałą okazję nacieszyć się nie tylko pięknem natury ale i bogactwem architektonicznym północnej Anglii. Jeśli chodzi o piesze wędrówki i szlaki to wiem już na pewno, że jeszcze nie raz udam się na wrzosowiska w Yorkshire. Chcę przemierzyć na pieszo całe Yorkshire, przejść przez wrzosowiska i Pennistońskie turnie. 


Moja wyprawa do York uzmysłowiła mi wiele ważnych rzeczy na swój temat.  Myślę, że udało mi się osiągnąć stan harmonii, równowagi i integralności. Udało mi się też osiągnąć stan względnej wolności i autonomii. Moja samoocena jest na należytym poziomie. Mogę śmiało rzec, że mój obecny związek ze samą sobą jest zdrowy i harmonijny i najlepszy jaki do tej pory udało mi się osiągnąć. Przestałam porównywać się do innych (i odseparowałam się od tych, którzy mają tendencję do porównywania mnie do innych) bo wiem, że mam wszystko co jest mi potrzebne do szczęścia i sukcesu. Wiem, że mogę mieć wszystko o czym sobie tylko zamarzę. Wiem, że mogę być kimkolwiek zapragnę być. Kwestia dotyczy tylko tego jak śmiałe będą moje marzenia, plany i aspiracje? Oj coraz śmielsze, coraz bardziej rozhuśtane. 


Z każdą samotną podróżą coraz lepiej poznaję siebie i swoje własne pragnienia. Moja ostatnia podróż do York uzmysłowiła mi jak bardzo kocham piesze wędrówki i jak wielką frajdę sprawiałyby mi piesze wyprawy długodystansowe. Zaczęłam dziś po południu przeglądać strony Internetowe z opisem 50 najpiękniejszych szlaków długodystansowych na Ziemi. Część z nich znajduje się w Europie: w Szwajcarii, Francji, Hiszpanii, Irlandii, Szkocji, Szwecji, Islandii; spora część w Australii i Nowej Zelandii, pokaźna część w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie (przejście najdłuższych szlaków zajmuje nawet 5-6 miesięcy) oraz Ameryce Południowej (Argentyna, Peru, Maccu Pichcu). Są też zapierające dech w piersiach szlaki w Afryce: Maroko, RPA; i w Azji: Chiny, Jordan, Pakistan, Nepal. Jest wiele ujmujących naturalnym pięknem szlaków nie wymienionych na wyżej wspomnianej liście, które wyszukałam oddzielnie, chociażby szlaki w Rosji (jezioro Bajkał, Kamczatka), szlaki w Niemczech (tropem niemieckich zamków i poety Goethego), w Rumunii i Bułgarii. 


Podróże, szczególnie podróże solo pozwalają nam odkryć siebie samych, poznać lepiej swoje upodobania, preferencje i wewnętrzne pragnienia. Podróż do Yorku uzmysłowiła mi, że powoli przejadam się wycieczkami do dużych miast, zwiedzaniem muzeów i galerii. Powoli zaczyna mi się nudzić wyczekiwanie w kolejkach po bilety wstępu do zabytków i turystycznych atrakcji. Nudzą mnie widoki turystów z aparatami fotograficznymi. Zaczynam odczuwać coraz silniejsze pragnienie wędrówek w tereny dziewicze, góry, turnie, wrzosowiska, jeziora, plaże klify i rezerwaty przyrody - tereny  nieskalane turystyką i ludzką działalnością. Pragnę podczas swych wycieczek odpocząć od zgiełku ludzkości, od jazgotu, hałasu, ludzkich spraw i problemów. Chcę zgłębić się w świat przyrody, w świat natury, w piękne czyste krajobrazy. Chcę zaznać prawdziwego wyciszenia, prawdziwej samotności. Chcę poczuć wolność, przestrzeń, zielone pola i wzgórza, chcę poczuć zespolenie i harmonię z naturą. Chcę poczuć nieskrępowaną swobodę. 


  Urlop w York, wyprawa do Haworth, spacer po wrzosowiskach uświadomił mi, że życie jest piękne i warte przeżycia go tak głęboko i intensywnie jak się da. Wyjazd to Haworth przywrócił mi balans, równowagę i harmonię. Nabrałam do wszystkiego dystansu. Kiedy pracujemy pięć dni w tygodniu i nasze życie dominuje rutyna i przewidywalność, łatwo jest wpaść w myślenie tunelowe. Tunel się zawęża, nasze postrzeganie się kurczy i do naszego życia wpada coraz mniej światła. Postrzeganie tunelowe to ciasna, ciemna brama prowadząca w otchłanie depresji. Potrzebowałam tego urlopu, tego wypoczynku, o matko, jak bardzo tego potrzebowałam. Po powrocie jestem nie tylko natchniona, ale i orzeźwiona. Tłoki i sprężyny w mechanizmie mojego myślenia, zostały tą wyprawą dobrze naoliwione. Moje myślenie jest teraz sprężynowe, moja kondycja zarówno psychiczna jak i fizyczna jest znacznie lepsza. Świat jest taki piękny, taki czarowny i kuszący. Świat jest taki aromatyczny, apetyczny i uwodzicielski. Tyle w nim tajemnic, tyle bogactwa, tyle przygód, tylu potencjalnych przyjaciół i szans na znalezienie miłości.  Świat czeka na nas z otwartymi ramionami. Za każdym razem, gdy poczuję, że wpadam w myślenie tunelowe, zatracam perspektywę i jestem czymś przygnębiona, przypomnę sobie, że tuż za rogiem czeka na mnie piękny świat – świat pełen gór, jezior, lasów, wodospadów, wrzosowisk, klifów i plaż. Wystarczy tylko znaleźć trochę wolnego, spakować plecak, wyjść z domu i ruszyć po przygodę. Podróż, wędrówka, przygoda to najlepsze lekarstwa na smutki i depresje. To najlepsze antidotum na stresy i przepracowanie. 


Kolejną ważną rzeczą jaką sobie uzmysłowiłam podczas mojego pobytu w Yorkshire, to to, że jestem kontaktową osobą, pozytywnie nastawioną do świata i ludzi. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy dokonałam wielkiego postępu osobowościowego i społecznego. To co się we mnie dokonało to istny skok kwantowy 😊. Moja pewność siebie wzrosła, poczucie wartości jest odpowiednie i unormowane, moje kompetencje społeczne uległy znaczącej poprawie (praca w charakterze nauczyciela bardzo mi pomogła). Podczas mojego pobytu w York i licznych wizyt do muzeów i galerii poznałam wielu nowych ludzi, z wieloma osobami (na przykład przewodnicy w muzeach i galeriach) nawiązałam kontakt i ciekawą rozmowę, zaprzyjaźniłam się z Carol.  Bardziej niżeli dawniej lubię ludzi i siebie samą. Bardziej lubię też życie jakie teraz prowadzę. A tak abstrahując od mojego urlopu w York naszła mnie teraz pewna myśl, mianowicie taka, że gdy przymierzałam się do swej pierwszej podróży w pojedynkę w 2015 roku (Amsterdam), czyli raptem 4 lata temu, czytałam wiele blogów podróżniczych pisanych przez kobiety podróżujących solo. Interesowały mnie szczególnie wypady do krajów Europejskich, stolic i dużych miast. Byłam w tamtym czasie ostrożna i zachowawcza. Dziś, po upływie 4 lat od mojej pierwszej podróży solo mogę z dumą powiedzieć, że w swym własnym towarzystwie odwiedziłam następujące kraje:

1)     Wielka Brytania (Yorkshire)

2)     Holandia

3)     Czechy

4)     Hiszpania/Katalonia

5)     Portugalia



 Dziś coraz częściej świadomie lub mniej, trafiam na blogi o podróżach do krajów mniej popularnych wśród turystów, krajów mniej znanych i rzadziej odwiedzanych (z wielu różnych przyczyn, ale o tym rozpisywać się teraz nie będę). Coraz częściej zew ciekawości popycha mnie w stronę krajów bałkańskich, arabskich oraz azjatyckich. Wszystko co mniej znane, zbadane i uczęszczane ma dla mnie szczególnie atrakcyjny wydźwięk i koloryt. Ciekawi mnie jak to by było wybrać się do Serbii, Gruzji, Macedonii, Albanii, Bułgarii, Rumunii, Chorwacji, Bośni i Hercegowiny. Chciałabym zobaczyć zapierające dech w piersiach góry w Pakistanie i przepiękne rdzawe skały w Jordanie. Chciałabym przejechać się koleją Transsyberyjską, a potem odwiedzić Mongolię i Chiny. Chciałabym odwiedzić klasztory w Nepalu. Chciałabym też przemierzyć najpiękniejsze szlaki dla pieszych wędrowców na świecie. Jakimś dziwnym trafem, ostatnio znajduję blogi pisane przez kobiety szalenie odważne, nieposkromione i silne. Przykładem może być blog Kamili Kielar (pisałam o niej już wcześniej w swym pamiętniku), która spędziła 6 miesięcy przemierzając samotnie Kanadę, w śniegu i temperaturze -40 stopni, napotykając na swej drodze niedźwiedzie brunatne. Przykładem takim może być też vlog You Tube młodej Holenderki – Nory, która jeździ po całym świecie motocyklem. Nora przejechała motocyklem cały Pakistan, Indie, Europę i Eurazję, a teraz w wieku 30 lat szykuje się na motocyklową przeprawę po Afryce. Obejrzałam dziś jeden odcinek Vloga Nory. Nora jedzie swym motorem po piaszczystych drogach Pakistanu – czasem mija bydło, czasem pasterzy z bydłem, raz na jakiś czas przejeżdża obok jakiegoś wozu terenowego albo zakurzonej furgonetki. W Pakistanie tylko główne drogi są asfaltowe, pozostałe drogi są piaszczyste. Drogi są niezwykle strome i często wąskie i kręte. Wysokości przyprawiają o zawrót głowy! Często jest to 3000 – 4000 m.n.p.m. Na pewno nie jest to trasa dla osób cierpiących na lęk wysokości. W końcu to w pakistańskich górach znajduje się szczyt Nanga Parbat. Fakt jest jednak taki, że górskie krajobrazy w Pakistanie przyprawiają nie tylko o zawrót głowy, ale i żywsze bicie serca – są zatrważająco piękne! Na wsiach Nora wzbudza nie lada widowisko. Mężczyźni kłębią się wokół niej i z ciekawością, a nawet podziwem patrzą na szczupłą blondynkę  śmigającą na czarnym motocyklu. To musi być nie lada zjawisko w pakistańskiej wiosce zobaczyć blondynkę na super motocyklu. Zauważyłam też, że tubylcy traktują ją z serdecznością i przyjacielskością. Nora bardzo sobie chwali Pakistan i zachęca wszystkich aby odwiedzili ten kraj. 


Pakistan uchodzi za kraj niebezpieczny, jest to kraj islamski. Taki obraz tego kraju fundują nam media i telewizja. Jednak kiedy sami zdecydujemy, że chcemy ten kraj i jego mieszkańców poznać z własnej perspektywy, realia mogą okazać się zupełnie inne. 


Ciągnie mnie do krajów mniej turystycznych, ciągnie mnie też do pieszych wędrówek po świecie. Wpierw muszę zacząć inwestować w odpowiedni ekwipunek. Na chwilą obecną nie mam nawet przyzwoitych trekkingowych butów i trekkingowego plecaka. Chciałabym kupić sobie w przyszłości namiot, kompas, dobry telefon z doskonałą nawigacją, śpiwór, filtr do oczyszczania wody, gwizdek, płaszcz przeciwdeszczowy, odzież termalną – przeznaczoną do trekkingu. Na początek planuję piesze wędrówki jednodniowe – na przykład wędrówka wzdłuż klifów od Weymouth aż po Durdle Door. Na początek będę wybierała tereny dobrze mi znane, łatwe (szlak wzdłuż plaż i klifów jest łatwy), krótkie – takie aby dało się ukończyć je w jeden dzień. Potem planuję szlaki i wędrówki nadal w Wielkiej Brytanii, ale już kilkudniowe. Planuję wędrówkę po Yorkshire, Cumbrii oraz szkockich Highlandach. Podczas takich wędrówek chcę nauczyć się posługiwać kompasem i nawigacją, chcę nauczyć się jak czytać mapy, jak organizować takie wędrówki, jak się ubierać. Następnie planuję odbyć kilkudniowe szkolenie w Szkocji ze sztuki bushcraftingu. Szkolenie takie przygotuje mnie do jeszcze bardziej złożonych i trudnych wędrówek, na przykład w Australii, Kanadzie i Parkach Narodowych USA.


A tak a propos podróży solo. Wiecie za co jeszcze cenię sobie podróżę w pojedynkę? Podczas takiej solo podróży, człowiek musi polegać sam na sobie. Kiedy polegamy na samej na sobie, to szkolimy naszą decyzyjność, trenujemy nasze umiejętności organizatorskie, ćwiczymy naszą kondycję i sprężystość. Kiedy polegamy na samej sobie przez pewien czas, to uzmysławiamy sobie, że możemy na sobie polegać, że jesteśmy niezawodni i że w gruncie rzeczy lubimy się i cenimy swoje własne towarzystwo. Podróż solo to znakomity sposób aby wytworzyć ze sobą nić porozumienia, aby się polubić tak raz a dobrze, na zawsze. Ludzie, którzy siebie nie lubią albo nie akceptują powinni wybrać się w samotną podróż. Bo wszystko zaczyna się od nas samych, my jesteśmy epicentrum naszego Wszechświata. Ode mnie zaczynają się wszelkie zmiany. Polubienie i zaakceptowanie siebie prowadzi do polubienia i zaakceptowania ludzi i świata. 


A co podobało mi się najbardziej w York? Podobała mi się otwartość, życzliwość i gościnność mieszkańców północnej Anglii.  Podobało mi się to, że czekając na przystanku miejskim na autobus Cityzap do Leeds miła pani i pan, częstowali pasażerów czekoladowymi wielkanocnymi jajeczkami. 


W poniedziałek udałam się do biura turystycznego i kupiłam sobie York Pass na dwa dni. Bilet kosztował mnie 60 funtów i upoważniał mnie do wejścia do wszystkich atrakcji bez konieczności kupowania biletów, godzinnego rejsu po rzekach Ouse i Foss, 24-godzinnego biletu na autokar Hop-On-Hop-Off oraz dwóch kolacji w eleganckiej restauracji. York jest na pewno bardzo uroczym  i bardzo klimatycznym miejscem. Okolony masywnym, kamiennym murem wybudowanym w wieku XII-XIV, ze średniowiecznymi bramami, pięknymi kościołami i urokliwymi sklepikami i kawiarniami York mnie zachwycił. Centrum York jest wcale takie duże, można bez problemu dotrzeć do wszystkich miejsc na piechotę. Do gustu szczególnie przypadła mi dzielnica the Shambles. 

The Shambles to wybrukowane uliczki wypełnione po brzegi kafejkami, osobliwymi sklepikami i klimatycznymi restauracyjkami. Jest też bazar gdzie można kupić różne starocie, zjeść ciasto i wypić kawę nie tylko latte, ale również turecką i kurdyjską. Ja zamówiłam sobie małą turecką kawkę z kawałkiem ciasta Victoria Sponge. Do kawy dołączony był plastikowy kubek z wodą. Pani o czarnych kręconych włosach i ognistym bałkańskim spojrzeniu wyjaśniła mi, że kawa turecka jest bardzo mocna i przed jej wypiciem należy napić się wpierw wody. Potem znów łyk kawy, łyk wody i tak na przemian. W the Shambles znajduje się wiele sklepów vintage i retro, a także sklepik z produktami mającymi związek z Harrym Potterem. Można tam nabyć białą sowę 😊


York jest miastem nie tylko klimatycznym, ale również bardzo malowniczym. Miasto przecinają dwie rzeki: Ouse i Foss. Miasto okolone starymi warownymi murami z czasów średniowiecza i pięknymi parkami jest bardzo romantyczne. W poniedziałek, po zakupie York Pass przeszłam się wzdłuż starych murów, następnie odwiedziłam Dom Skarbnika (The Treasurer’s House), katedrę the Minster oraz wspięłam się na wieżę Clifford. Do wieży Clifford dojechałam autobusem turystycznym. W poniedziałek odwiedziłam też muzeum zamkowe, w którym główną atrakcją jest ulica Kirkgate – odrestaurowana wiktoriańska ulica, z oryginalnymi witrynami sklepowymi, gazowymi lampami, dyliżansami z woźnicami. Ulica bardzo odziałowuje na zmysły: szczególnie na zmysł wzroku, słuchu i węchu. 

We wtorek znów objechałam miasto autobusem turystycznym, wybrałam się do Galerii Sztuki i podziwiałam obrazy Turnera i Russella, poszłam też do Muzeum York, w którym są szkielety i czaszki gladiatorów, akcesoria z czasów rzymskich oraz kamienne krypty wykonane prawie 4000 lat temu. Bardzo dużo dowiedziałam się na temat imperium rzymskiego, rzymskich zwyczajów i tradycji. Aż trudno uwierzyć w to, że 3600 lat temu York było miastem rzymskim nazywającym się Eboracum. Eboracum był dla Rzymian główną bazą militarną i garnizonem. We wtorek odbyłam rejs rzekami Ouse and Foss, a na koniec poszłam do Domu Kupca (the Merchant’s House). Chciałam jeszcze iść do Centrum Vikingów, ale było już po 16:00, a kolejki były ogromne (w szczególności multum nastolatków i dzieci). Kolejna lekcja na przyszłość: nie wybieraj się w miejsca historyczne takie jak York w ferie szkolne. Rzesze rodziców z dzieciakami dosłownie w każdym muzeum i galerii. W muzeach urządzono polowania na pluszowe króliczki i dzieciaki szalały na całego. Było przez to bardzo głośno. Druga cenna lekcja: nie słuchaj rad innych. Żaluję, że zasugerowałam się słowami Sarah, że jakoby Viking Centre było dobre tylko dla dzieci i że mi by się nie podobało. A skąd jej to wiedzieć po 5 minutowej rozmowie ze mną? Zasugerowałam się jej opinią i gdy zobaczyłam tłum kolejek przed wejściem do centrum o 16:00 zrezygnowałam. Kolejna lekcja jest taka, że:

a)     Nie dziel się z ludźmi swymi planami – oni będą za wszelką cenę starać się zbić Cię z pantałyku i zmanipulować. To takie pragnienie ego – rządza kontroli. Jeśli mówisz o swych planach to wypowiadaj się mgliście. Używaj strategii wymijania i zaowalowania, czyli dużo słów mało treści...ogólnie rzecz biorąc mydlenie oczu i zmylanie przeciwnika. 


b)     Jeśli się już podzielisz z nimi swymi myślami i planami na jakiś temat, to bądź odporna na ich sugestie. Możesz ich sugestii wysłuchać a potem i tak zrobić swoje! Zawsze słuchaj własnego głosu i własnej intuicji.  



W środę z samego rana udałam się w podróż do Haworth. Planowałam jechać pociągiem (szybciej), ale Carol udało się mnie przekonać do podróży autokarowej. Powiedziała, że będzie o wiele taniej i że podróż autobusami zapewni mi piękne widoki. No coż, z jednej strony miała rację – widok na wzgórza był bardzo ładny, ale taka długa podróż autobusami była nużąca. W Haworth byłam dość późno, nie miałam zbyt wiele czasu na wędrówki po wrzosowiskach. Potem powrotna podróż równie męcząca i stresująca – ostatni autobus do Leeds wyjeżdżał o 19:45 z Keithley. Pociągi między Keithley i York kursują często i do późnych godzin. Cóż kolejna lekcja dla mnie. Ja już dawno nauczyłam się aby nie zwierzać się i nie słuchac rad innych, teraz muszę nauczyć się stosować tę mądrość w sytuacjach spontanicznych, wymagających nagłych decyzji. Ale najważniejsza rada to pozostać wiernym swemu sercu i swej intuicji i nie dawać się wodzić za nos innym osobom. Fakt faktem, w środę spełniło się moje wielkie marzenie – odwiedzenie Haworth i wizyta w muzeum Bronte Parsonage. Moja podróż z York do Haworth była nużąca, ale zapewniła mi piękne widoki. Przejeżdżałam przez miasta takie jak Shipley i Bingley, pełne kamiennych domów, granitowych gospód i zielonych wzgórz. Pogoda dopisywała – z nieba lało się światło i ciepło. Z dworca w Keithley wsiadłam w kolejny autobus - „Bronte Bus”. Bronte Bus zawiózł mnie niemal pod same drzwi muzeum. Wystarczyło jedynie przejść przez parking. Zanim jednak udałam się do domu słynnych sióstr, skręciłam w prawo, przeszłam przez metalową bramkę i udałam się na spacer po pastwisku. Pastwisko było iddyliczne: pagórkowate, porośnięte soczystą trawą, pełne pasących się owiec. Gdzie niegdzie na horyzoncie jawiło się samotne drzewo albo skała. W oddali domostwa i urocze ogródki. Pięknie jak z obrazka. Poczułam ogromną radość i wolność w sercu. Gdy mieszkałam w Wiltshire, Salisbury wstęp na pastwisko był zawsze wzbroniony. Wszystkie pastwiska i łąki w Wiltshire są okolone kolczastymi drutami. A tutaj taka gratka – nieograniczony dostęp do pastwisk, wzgórz, turni i wrzosowisk! I jak tu nie kochać północnej Anglii? W północnej Anglii naprawdę można poczuć przestrzeń, wolność i odetchnąć pełną piersią. Po moim spacerze po pastwisku, udałam się do muzeum. Kupiłam bilet za 9 funtów, a pani która mi go sprzedała poinformowała mnie, że bilet jest ważny przez cały rok. Powiedziała mi też, że o 14:00 będzie guided walk na wrzosowiska i że będe mogła się dołączyć do grupy, a potem wrócić do muzeum. Tak też uczyniłam. O godzinie 13:55 wyszłam z muzeum i czekałam na zewnątrz wraz z grupą innych zwiedzających na naszego przewodnika. Stewart pojawił się punktualnie o 14:00. Stewart był mężczyzną bardzo szczupłym, średniego wzrostu, o białych lekko falowanych włosach, jasnych niebieskich oczach. Na oko mógł mieć 55 lat, ale był aktywny, wysportowany i interesujący. Miał ładny męski głos i twarz pooraną zmarszczkami, w stylu męska twarz Clinta Eastwooda. Pomimo zmarszczek, młodzieńcza postura, zgrabna sylwetka i duże jasne oczy nadawały mu przystojnego i atrakcyjnego wyglądu. Stewart wykazał się ogromną wiedzą historyczną, znał wiele anegdot na temat sióstr Bronte oraz ich ojca Patricka. Zabrał nas na wrzosowiska. Opowiedział nam dlaczego siostry Bronte pomarły tak młodo (bliskość cemantarza, zanieczyszczona woda pitna). Opowiedział nam o tym jak ojciec sióstr – Patrick usiłował wykorzystać ówczesną wiedzę naukową aby zmniejszyć śmiertelność mieszkańców Haworth (w końcu po latach się to udało, cmentarz przy parafii został zamknięty). Na cmenarzu tak niedużego rozmiaru spoczywa 30 000 osób. Podobnie jak w Edynburgu i Greyfriars Kirkyard – lasagna graveyard. Stewart opowiedział nam legendę na temat 7 wgnieceń w wieży kościoła (rzekomo Patrick Bronte strzelał ze swego okna z dubeltówki), opowiedział nam o  małżeństwie Charlotty z wikariuszem Patricka. Początkowo Charlotta była niechętna i odrzuciła zaloty Artura, potem jednak zmieniła zdanie (po części dzięki namowom Elizabeth Gaskell) i zgodziła się zostac jego żoną. Miała 37 lat. Patrick, ojciec Charlotty był nieprzychylny małżeństwu. Ojciec pisarki nie zgodził się odprowadzić jej w dniu ślubu do ołtarza. Stewart powiedział nam, że niechęć Patricka do Artura mogła wynikać z dwóch powodów. Artur był biedny, a Charlotta była już wzrastającą gwiazdą angielskiej literatury. Była poczytną pisarką i z pisarstwa zarabiała pokaźne dochody. Po drugie, Patrick mógł obawiać się, że Charlotta zajdzie w ciążę, a w jej wieku w tamtych czasach ciąża była ryzykownym przedsięwzięciem. I tak też się stało. Wkrótce po ślubie, Charlotta zaszła w ciążę i niebawem zmarła (39 lat). Co ciekawe po jej śmierci, relacje pomiędzy teściem i zięciem się ociepliły. Artur opiekował się Patrickiem Bronte aż do jego śmierci. 


  W parafii Bronte są trzeszczące drewniane podłogi i schody, a w korytarzach zimne kamienne posadzki. Na dole znajduje się kuchnia oraz pokój dzienny. Na górze znajduje się pokój dziecięcy, pokój Patricka, pokój Artura, Pokój Branwella i pokój  ze suknią, butami i akcesoriami należącymi do Charlotty. Pokój dziecięcy jest niewielki, jego okna wychodzą na cmentarz. Ściana po lewej stronie jest oszklona, aby ochronić rysunki i zapiski poczynione przez rączki małych Bronte przed upływem czasu. W pokoju z suknią Charlotty znajdują się też jej rysunki sporządzone akwarelami, jej listy, zapiski oraz puzderka, mała poduszeczka na igły w kształcie koszyczka i akcesoria do wyszywania. Charlotte miała niewątpliwie talent plastyczny. W ostaniej części muzeum można zobaczyć miniaturowe książeczki pisane przez rodzeństwo Bronte gdy byli dziećmi. Książeczki opisujące legendarne światy Angria i Gondal wymyślone przez zdolne dzieci, są tak mikroskopijne, że trzeba je czytać przez szkło powiększające. W gablotach są też dzieła sióstr wydane za ich życia. Pożółkłe kartki, zdeformowane skórzane okładki, data wydania rok 1847, 1848 – prawdziwe imiona sióstr ukryte pod pseudonimami: Ellis Bell, Acton Bell, Curer Bell. Ogarnęło mnie dziwne uczucie gdy zobaczyłam te pierwsze, oryginalne wydania dzieł wybitnych sióstr skryte pod męskimi pseudonimami. Pisanie książek nie przystało kobietom. Pisarstwo było zarezerwowane dla mężczyzn. Zrobiło mi się nie tylko przykro, ale tak po ludzku, zrobiło mi się żal sióstr Bronte i kobiet żyjących w ich epoce. Na koniec wstąpiłam do sklepu z pamiątkami i kupiłam sobie płócienną torbę z nadrukiem parafii w Haworth, zakładkę do książki, magnes do lodówki z repliką obrazu sióstr Bronte namalowanego przez ich brata Branwella oraz gorzką czekoladę aromatyzowaną pomarańczą dla Carol.

Po zakończeniu zwiedzania muzeum udałam się do kościoła, w którym pochowana jest cała rodzina Bronte. Krypty sióstr znajdują się nieopodal bocznej nawy (na prawo) i blisko głównego ołatarza. Przeczytałam, że siostry spoczęły w miejscu w którym znajdowały się ich ławki. W tych ławkach siadały podczas mszy i nabożeństw. Przystanęłam na kryptą wielkich pisarek, pochyliłam czoła i zadumałam się. Poczułam też falę wzruszenia napływająca do mojego serca. W myślach pożegnałam się z Emily i wyszłam z kościoła. Pobłąkałam się jeszcze po cmentarzu, a potem przeszłam wzdłuż stromych wykostkowanych uliczek Haworh. Haworth jest przecudne, niezwykle urokliwe i klimatyczne. Haworth inspiruje artystów: są tu małe galeryjki sprzedające obrazy z widokami na wrzosowiska. Wszystkie budynki w Haworth są naznaczone duchem czasu, i są zbudowane z kamienia. Są tu sklepiki retro z rozmaitościami oraz urocze kafejki, choćby Vilette, w której zjadłam sobie dużą Victorię Sponge Cake z mlecznym shakiem o smaku karmelu. Po Haworth mogłabym spacerować godzinami.


No comments:

Post a Comment

Featured post

How my solo travel to Amsterdam changed me: on happiness and determination (1)

Can a single travel abroad change us? Dora in Amsterdam - my first solo trip abroad entry tells you how wonderfully empowered I fe...