Jak to mówią podróże kształcą.
Wyprawa do nowego miejsca to jedno, ale poznawanie nowych ludzi i rozmowy z
nimi to drugie. Będąc kilka dni w hrabstwie Yorkshire poznałam nieco lepiej
topografię terenu i geografię regionu. Dziś wiem, że z Leeds jest w miare
blisko do Manchesteru, Sheffield i Liverpoolu (commutable distance on public
transport). Hrbastwo Yorkshire można objechać piętrowym autobusem, który nazywa
się Yorkshire Coastliner. W pobliżu York znajdują się miasta takie jak
Bradford, Pickering, Malton, Tadcaster, Keithly. Autokarem Yorkshire Coastliner
można też wybrać się nad wybrzeże i spędzić czas na plażach w nadmorskich
miejscowościach takich jak: Whitby, Filey, Bridlington i Scareborough. Patrząc
na mapkę wybrzeża jaka widniała na sklepieniu autokaru, którym jechałam z Leeds
do York wizualizowałam sobie pieszą wędrówkę wzdłuż plaż i klifów zaczynając od
położonego najbardziej na południu Bridlington, przez Filey, Scareborough aż po
wysunięte najbardziej na północnym brzegu Whitby. Nie wiem ile godzin albo dni
zajęłaby mi taka wędrówka, ale chciałabym przebyć taki szlak w przyszłości na
pieszo. Chciałabym lepiej poznać Anglię północną – hrabstwo Yorkshire oraz
Cumbrię i Lake District. Myślę, że przemierzając na pieszo wszystkie te
nadmorskie kurorty i miejscowości miałabym wspaniałą okazję nacieszyć się nie
tylko pięknem natury ale i bogactwem architektonicznym północnej Anglii. Jeśli
chodzi o piesze wędrówki i szlaki to wiem już na pewno, że jeszcze nie raz udam
się na wrzosowiska w Yorkshire. Chcę przemierzyć na pieszo całe Yorkshire,
przejść przez wrzosowiska i Pennistońskie turnie.
Moja wyprawa do York
uzmysłowiła mi wiele ważnych rzeczy na swój temat. Myślę,
że udało mi się osiągnąć stan harmonii, równowagi i integralności. Udało mi się
też osiągnąć stan względnej wolności i autonomii. Moja samoocena jest na
należytym poziomie. Mogę śmiało rzec, że mój obecny związek ze samą sobą jest
zdrowy i harmonijny i najlepszy jaki do tej pory udało mi się osiągnąć.
Przestałam porównywać się do innych (i odseparowałam się od tych, którzy mają
tendencję do porównywania mnie do innych) bo wiem, że mam wszystko co jest mi
potrzebne do szczęścia i sukcesu. Wiem, że mogę mieć wszystko o czym sobie
tylko zamarzę. Wiem, że mogę być kimkolwiek zapragnę być. Kwestia dotyczy tylko
tego jak śmiałe będą moje marzenia, plany i aspiracje? Oj coraz śmielsze, coraz
bardziej rozhuśtane.
Z każdą samotną podróżą coraz
lepiej poznaję siebie i swoje własne pragnienia. Moja ostatnia podróż do York
uzmysłowiła mi jak bardzo kocham piesze wędrówki i jak wielką frajdę sprawiałyby mi piesze wyprawy długodystansowe. Zaczęłam dziś po południu
przeglądać strony Internetowe z opisem 50 najpiękniejszych szlaków
długodystansowych na Ziemi. Część z nich znajduje się w Europie: w Szwajcarii,
Francji, Hiszpanii, Irlandii, Szkocji, Szwecji, Islandii; spora część w
Australii i Nowej Zelandii, pokaźna część w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie
(przejście najdłuższych szlaków zajmuje nawet 5-6 miesięcy) oraz Ameryce
Południowej (Argentyna, Peru, Maccu Pichcu). Są też zapierające dech w
piersiach szlaki w Afryce: Maroko, RPA; i w Azji: Chiny, Jordan, Pakistan,
Nepal. Jest wiele ujmujących naturalnym pięknem szlaków nie wymienionych na
wyżej wspomnianej liście, które wyszukałam oddzielnie, chociażby szlaki w Rosji
(jezioro Bajkał, Kamczatka), szlaki w Niemczech (tropem niemieckich zamków i
poety Goethego), w Rumunii i Bułgarii.
Podróże, szczególnie podróże
solo pozwalają nam odkryć siebie samych, poznać lepiej swoje upodobania,
preferencje i wewnętrzne pragnienia. Podróż do Yorku uzmysłowiła mi, że powoli
przejadam się wycieczkami do dużych miast, zwiedzaniem muzeów i galerii. Powoli
zaczyna mi się nudzić wyczekiwanie w kolejkach po bilety wstępu do zabytków i
turystycznych atrakcji. Nudzą mnie widoki turystów z aparatami fotograficznymi.
Zaczynam odczuwać coraz silniejsze pragnienie wędrówek w tereny dziewicze,
góry, turnie, wrzosowiska, jeziora, plaże klify i rezerwaty przyrody -
tereny nieskalane turystyką i ludzką
działalnością. Pragnę podczas swych wycieczek odpocząć od zgiełku ludzkości, od
jazgotu, hałasu, ludzkich spraw i problemów. Chcę zgłębić się w świat przyrody,
w świat natury, w piękne czyste krajobrazy. Chcę zaznać prawdziwego wyciszenia,
prawdziwej samotności. Chcę poczuć wolność, przestrzeń, zielone pola i wzgórza,
chcę poczuć zespolenie i harmonię z naturą. Chcę poczuć nieskrępowaną swobodę.
Urlop w York, wyprawa do Haworth, spacer po
wrzosowiskach uświadomił mi, że życie jest piękne i warte przeżycia go tak głęboko
i intensywnie jak się da. Wyjazd to Haworth przywrócił mi balans, równowagę i
harmonię. Nabrałam do wszystkiego dystansu. Kiedy pracujemy pięć dni w tygodniu
i nasze życie dominuje rutyna i przewidywalność, łatwo jest wpaść w myślenie
tunelowe. Tunel się zawęża, nasze postrzeganie się kurczy i do naszego życia
wpada coraz mniej światła. Postrzeganie tunelowe to ciasna, ciemna brama
prowadząca w otchłanie depresji. Potrzebowałam tego urlopu, tego wypoczynku, o
matko, jak bardzo tego potrzebowałam. Po powrocie jestem nie tylko natchniona,
ale i orzeźwiona. Tłoki i sprężyny w mechanizmie mojego myślenia, zostały tą
wyprawą dobrze naoliwione. Moje myślenie jest teraz sprężynowe, moja kondycja
zarówno psychiczna jak i fizyczna jest znacznie lepsza. Świat jest taki piękny,
taki czarowny i kuszący. Świat jest taki aromatyczny, apetyczny i
uwodzicielski. Tyle w nim tajemnic, tyle bogactwa, tyle przygód, tylu
potencjalnych przyjaciół i szans na znalezienie miłości. Świat czeka na nas z otwartymi ramionami. Za
każdym razem, gdy poczuję, że wpadam w myślenie tunelowe, zatracam perspektywę
i jestem czymś przygnębiona, przypomnę sobie, że tuż za rogiem czeka na mnie
piękny świat – świat pełen gór, jezior, lasów, wodospadów, wrzosowisk, klifów i
plaż. Wystarczy tylko znaleźć trochę wolnego, spakować plecak, wyjść z domu i
ruszyć po przygodę. Podróż, wędrówka, przygoda to najlepsze lekarstwa na smutki
i depresje. To najlepsze antidotum na stresy i przepracowanie.
Kolejną ważną rzeczą jaką
sobie uzmysłowiłam podczas mojego pobytu w Yorkshire, to to, że jestem kontaktową
osobą, pozytywnie nastawioną do świata i ludzi. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy dokonałam wielkiego
postępu osobowościowego i społecznego. To co się we mnie dokonało to istny skok
kwantowy 😊. Moja pewność siebie wzrosła, poczucie wartości
jest odpowiednie i unormowane, moje kompetencje społeczne uległy znaczącej
poprawie (praca w charakterze nauczyciela bardzo mi pomogła). Podczas mojego pobytu w York i
licznych wizyt do muzeów i galerii poznałam wielu nowych ludzi, z wieloma
osobami (na przykład przewodnicy w muzeach i galeriach) nawiązałam kontakt i
ciekawą rozmowę, zaprzyjaźniłam się z Carol. Bardziej niżeli dawniej lubię ludzi i siebie samą.
Bardziej lubię też życie jakie teraz prowadzę. A tak abstrahując od mojego
urlopu w York naszła mnie teraz pewna myśl, mianowicie taka, że gdy
przymierzałam się do swej pierwszej podróży w pojedynkę w 2015 roku
(Amsterdam), czyli raptem 4 lata temu, czytałam wiele blogów podróżniczych
pisanych przez kobiety podróżujących solo. Interesowały mnie szczególnie wypady
do krajów Europejskich, stolic i dużych miast. Byłam w tamtym czasie ostrożna i
zachowawcza. Dziś, po upływie 4 lat od mojej pierwszej podróży solo mogę z dumą
powiedzieć, że w swym własnym towarzystwie odwiedziłam następujące kraje:
1)
Wielka Brytania (Yorkshire)
2)
Holandia
3)
Czechy
4)
Hiszpania/Katalonia
5)
Portugalia
Dziś coraz częściej świadomie lub mniej, trafiam na blogi o
podróżach do krajów mniej popularnych wśród turystów, krajów mniej znanych i
rzadziej odwiedzanych (z wielu różnych przyczyn, ale o tym rozpisywać się teraz
nie będę). Coraz częściej zew ciekawości popycha mnie w stronę krajów
bałkańskich, arabskich oraz azjatyckich. Wszystko co mniej znane, zbadane i
uczęszczane ma dla mnie szczególnie atrakcyjny wydźwięk i koloryt. Ciekawi mnie
jak to by było wybrać się do Serbii, Gruzji, Macedonii, Albanii, Bułgarii,
Rumunii, Chorwacji, Bośni i Hercegowiny. Chciałabym zobaczyć zapierające dech w
piersiach góry w Pakistanie i przepiękne rdzawe skały w Jordanie. Chciałabym
przejechać się koleją Transsyberyjską, a potem odwiedzić Mongolię i Chiny.
Chciałabym odwiedzić klasztory w Nepalu. Chciałabym też przemierzyć
najpiękniejsze szlaki dla pieszych wędrowców na świecie. Jakimś dziwnym trafem,
ostatnio znajduję blogi pisane przez kobiety szalenie odważne, nieposkromione i
silne. Przykładem może być blog Kamili Kielar (pisałam o niej już wcześniej w
swym pamiętniku), która spędziła 6 miesięcy przemierzając samotnie Kanadę, w
śniegu i temperaturze -40 stopni, napotykając na swej drodze niedźwiedzie
brunatne. Przykładem takim może być też vlog You Tube młodej Holenderki – Nory,
która jeździ po całym świecie motocyklem. Nora przejechała motocyklem cały
Pakistan, Indie, Europę i Eurazję, a teraz w wieku 30 lat szykuje się na motocyklową
przeprawę po Afryce. Obejrzałam dziś jeden odcinek Vloga Nory. Nora jedzie swym
motorem po piaszczystych drogach Pakistanu – czasem mija bydło, czasem pasterzy
z bydłem, raz na jakiś czas przejeżdża obok jakiegoś wozu terenowego albo
zakurzonej furgonetki. W Pakistanie tylko główne drogi są asfaltowe, pozostałe
drogi są piaszczyste. Drogi są niezwykle strome i często wąskie i kręte.
Wysokości przyprawiają o zawrót głowy! Często jest to 3000 – 4000 m.n.p.m. Na
pewno nie jest to trasa dla osób cierpiących na lęk wysokości. W końcu to w
pakistańskich górach znajduje się szczyt Nanga Parbat. Fakt jest jednak taki,
że górskie krajobrazy w Pakistanie przyprawiają nie tylko o zawrót głowy, ale i
żywsze bicie serca – są zatrważająco piękne! Na wsiach Nora wzbudza nie lada
widowisko. Mężczyźni kłębią się wokół niej i z ciekawością, a nawet podziwem
patrzą na szczupłą blondynkę śmigającą
na czarnym motocyklu. To musi być nie lada zjawisko w pakistańskiej wiosce
zobaczyć blondynkę na super motocyklu. Zauważyłam też, że tubylcy traktują ją z
serdecznością i przyjacielskością. Nora bardzo sobie chwali Pakistan i zachęca
wszystkich aby odwiedzili ten kraj.
Pakistan uchodzi za kraj
niebezpieczny, jest to kraj islamski. Taki obraz tego kraju fundują nam media i
telewizja. Jednak kiedy sami zdecydujemy, że chcemy ten kraj i jego mieszkańców
poznać z własnej perspektywy, realia mogą okazać się zupełnie inne.
Ciągnie mnie do krajów mniej
turystycznych, ciągnie mnie też do pieszych wędrówek po świecie. Wpierw muszę
zacząć inwestować w odpowiedni ekwipunek. Na chwilą obecną nie mam nawet
przyzwoitych trekkingowych butów i trekkingowego plecaka. Chciałabym kupić
sobie w przyszłości namiot, kompas, dobry telefon z doskonałą nawigacją, śpiwór, filtr do oczyszczania wody, gwizdek, płaszcz przeciwdeszczowy, odzież
termalną – przeznaczoną do trekkingu. Na początek planuję piesze wędrówki
jednodniowe – na przykład wędrówka wzdłuż klifów od Weymouth aż po Durdle Door.
Na początek będę wybierała tereny dobrze mi znane, łatwe (szlak wzdłuż plaż i
klifów jest łatwy), krótkie – takie aby dało się ukończyć je w jeden dzień.
Potem planuję szlaki i wędrówki nadal w Wielkiej Brytanii, ale już kilkudniowe.
Planuję wędrówkę po Yorkshire, Cumbrii oraz szkockich Highlandach. Podczas
takich wędrówek chcę nauczyć się posługiwać kompasem i nawigacją, chcę nauczyć
się jak czytać mapy, jak organizować takie wędrówki, jak się ubierać. Następnie
planuję odbyć kilkudniowe szkolenie w Szkocji ze sztuki bushcraftingu. Szkolenie
takie przygotuje mnie do jeszcze bardziej złożonych i trudnych wędrówek, na
przykład w Australii, Kanadzie i Parkach Narodowych USA.
A tak a propos podróży solo.
Wiecie za co jeszcze cenię sobie podróżę w pojedynkę? Podczas takiej solo
podróży, człowiek musi polegać sam na sobie. Kiedy polegamy na samej na sobie,
to szkolimy naszą decyzyjność, trenujemy nasze umiejętności organizatorskie,
ćwiczymy naszą kondycję i sprężystość. Kiedy polegamy na samej sobie przez
pewien czas, to uzmysławiamy sobie, że możemy na sobie polegać, że jesteśmy
niezawodni i że w gruncie rzeczy lubimy się i cenimy swoje własne towarzystwo.
Podróż solo to znakomity sposób aby wytworzyć ze sobą nić porozumienia, aby się
polubić tak raz a dobrze, na zawsze. Ludzie, którzy siebie nie lubią albo nie
akceptują powinni wybrać się w samotną podróż. Bo wszystko zaczyna się od nas
samych, my jesteśmy epicentrum naszego Wszechświata. Ode mnie zaczynają się
wszelkie zmiany. Polubienie i zaakceptowanie siebie prowadzi do polubienia i
zaakceptowania ludzi i świata.
A co podobało mi się najbardziej w York? Podobała mi się otwartość, życzliwość i gościnność
mieszkańców północnej Anglii. Podobało mi się to, że
czekając na przystanku miejskim na autobus Cityzap do Leeds miła pani i pan,
częstowali pasażerów czekoladowymi wielkanocnymi jajeczkami.
W poniedziałek udałam się do
biura turystycznego i kupiłam sobie York Pass na dwa dni. Bilet kosztował mnie
60 funtów i upoważniał mnie do wejścia do wszystkich atrakcji bez konieczności
kupowania biletów, godzinnego rejsu po rzekach Ouse i Foss, 24-godzinnego
biletu na autokar Hop-On-Hop-Off oraz dwóch kolacji w eleganckiej restauracji.
York jest na pewno bardzo uroczym i
bardzo klimatycznym miejscem. Okolony masywnym, kamiennym murem wybudowanym w
wieku XII-XIV, ze średniowiecznymi bramami, pięknymi kościołami i urokliwymi
sklepikami i kawiarniami York mnie zachwycił. Centrum York jest wcale takie
duże, można bez problemu dotrzeć do wszystkich miejsc na piechotę. Do gustu
szczególnie przypadła mi dzielnica the Shambles.
The Shambles to wybrukowane
uliczki wypełnione po brzegi kafejkami, osobliwymi sklepikami i klimatycznymi
restauracyjkami. Jest też bazar gdzie można kupić różne starocie, zjeść ciasto
i wypić kawę nie tylko latte, ale również turecką i kurdyjską. Ja zamówiłam
sobie małą turecką kawkę z kawałkiem ciasta Victoria Sponge. Do kawy dołączony
był plastikowy kubek z wodą. Pani o czarnych kręconych włosach i ognistym
bałkańskim spojrzeniu wyjaśniła mi, że kawa turecka jest bardzo mocna i przed
jej wypiciem należy napić się wpierw wody. Potem znów łyk kawy, łyk wody i tak
na przemian. W the Shambles znajduje się wiele sklepów vintage i retro, a także
sklepik z produktami mającymi związek z Harrym Potterem. Można tam nabyć białą
sowę 😊.
York jest miastem nie tylko
klimatycznym, ale również bardzo malowniczym. Miasto przecinają dwie rzeki:
Ouse i Foss. Miasto okolone starymi warownymi murami z czasów średniowiecza i
pięknymi parkami jest bardzo romantyczne. W poniedziałek, po zakupie York Pass
przeszłam się wzdłuż starych murów, następnie odwiedziłam Dom Skarbnika (The
Treasurer’s House), katedrę the Minster oraz wspięłam się na wieżę Clifford. Do
wieży Clifford dojechałam autobusem turystycznym. W poniedziałek odwiedziłam
też muzeum zamkowe, w którym główną atrakcją jest ulica Kirkgate –
odrestaurowana wiktoriańska ulica, z oryginalnymi witrynami sklepowymi,
gazowymi lampami, dyliżansami z woźnicami. Ulica bardzo odziałowuje na zmysły:
szczególnie na zmysł wzroku, słuchu i węchu.
We wtorek znów objechałam miasto
autobusem turystycznym, wybrałam się do Galerii Sztuki i podziwiałam obrazy
Turnera i Russella, poszłam też do Muzeum York, w którym są szkielety i czaszki
gladiatorów, akcesoria z czasów rzymskich oraz kamienne krypty wykonane prawie
4000 lat temu. Bardzo dużo dowiedziałam się na temat imperium rzymskiego, rzymskich
zwyczajów i tradycji. Aż trudno uwierzyć w to, że 3600 lat temu York było
miastem rzymskim nazywającym się Eboracum. Eboracum był dla Rzymian główną bazą
militarną i garnizonem. We wtorek odbyłam rejs rzekami Ouse and Foss, a na
koniec poszłam do Domu Kupca (the Merchant’s House). Chciałam jeszcze iść do
Centrum Vikingów, ale było już po 16:00, a kolejki były ogromne (w
szczególności multum nastolatków i dzieci). Kolejna lekcja na przyszłość: nie
wybieraj się w miejsca historyczne takie jak York w ferie szkolne. Rzesze
rodziców z dzieciakami dosłownie w każdym muzeum i galerii. W muzeach urządzono
polowania na pluszowe króliczki i dzieciaki szalały na całego. Było przez to
bardzo głośno. Druga cenna lekcja: nie słuchaj rad innych. Żaluję, że
zasugerowałam się słowami Sarah, że jakoby Viking Centre było dobre tylko dla
dzieci i że mi by się nie podobało. A skąd jej to wiedzieć po 5 minutowej
rozmowie ze mną? Zasugerowałam się jej opinią i gdy zobaczyłam tłum kolejek
przed wejściem do centrum o 16:00 zrezygnowałam. Kolejna lekcja jest taka, że:
a)
Nie dziel się z ludźmi swymi planami – oni będą za
wszelką cenę starać się zbić Cię z pantałyku i zmanipulować. To takie
pragnienie ego – rządza kontroli. Jeśli mówisz o swych planach to wypowiadaj się
mgliście. Używaj strategii wymijania i zaowalowania, czyli dużo słów mało
treści...ogólnie rzecz biorąc mydlenie oczu i zmylanie przeciwnika.
b)
Jeśli się już podzielisz z nimi swymi myślami i
planami na jakiś temat, to bądź odporna na ich sugestie. Możesz ich sugestii
wysłuchać a potem i tak zrobić swoje! Zawsze słuchaj własnego głosu i własnej
intuicji.
W środę z samego rana udałam się w podróż do Haworth. Planowałam jechać
pociągiem (szybciej), ale Carol udało się mnie przekonać do podróży autokarowej.
Powiedziała, że będzie o wiele taniej i że podróż autobusami zapewni mi piękne
widoki. No coż, z jednej strony miała rację – widok na wzgórza był bardzo ładny,
ale taka długa podróż autobusami była nużąca. W Haworth byłam dość późno, nie
miałam zbyt wiele czasu na wędrówki po wrzosowiskach. Potem powrotna podróż
równie męcząca i stresująca – ostatni autobus do Leeds wyjeżdżał o 19:45 z
Keithley. Pociągi między Keithley i York kursują często i do późnych godzin.
Cóż kolejna lekcja dla mnie. Ja już dawno nauczyłam się aby nie zwierzać się i
nie słuchac rad innych, teraz muszę nauczyć się stosować tę mądrość w
sytuacjach spontanicznych, wymagających nagłych decyzji. Ale najważniejsza rada
to pozostać wiernym swemu sercu i swej intuicji i nie dawać się wodzić za nos
innym osobom. Fakt faktem, w środę spełniło się moje wielkie marzenie –
odwiedzenie Haworth i wizyta w muzeum Bronte Parsonage. Moja podróż z York do
Haworth była nużąca, ale zapewniła mi piękne widoki. Przejeżdżałam przez miasta
takie jak Shipley i Bingley, pełne kamiennych domów, granitowych gospód i
zielonych wzgórz. Pogoda dopisywała – z nieba lało się światło i ciepło. Z
dworca w Keithley wsiadłam w kolejny autobus - „Bronte Bus”. Bronte Bus zawiózł
mnie niemal pod same drzwi muzeum. Wystarczyło jedynie przejść przez parking.
Zanim jednak udałam się do domu słynnych sióstr, skręciłam w prawo, przeszłam
przez metalową bramkę i udałam się na spacer po pastwisku. Pastwisko było
iddyliczne: pagórkowate, porośnięte soczystą trawą, pełne pasących się owiec.
Gdzie niegdzie na horyzoncie jawiło się samotne drzewo albo skała. W oddali
domostwa i urocze ogródki. Pięknie jak z obrazka. Poczułam ogromną radość i
wolność w sercu. Gdy mieszkałam w Wiltshire, Salisbury wstęp na pastwisko był
zawsze wzbroniony. Wszystkie pastwiska i łąki w Wiltshire są okolone
kolczastymi drutami. A tutaj taka gratka – nieograniczony dostęp do pastwisk,
wzgórz, turni i wrzosowisk! I jak tu nie kochać północnej Anglii? W północnej
Anglii naprawdę można poczuć przestrzeń, wolność i odetchnąć pełną piersią. Po
moim spacerze po pastwisku, udałam się do muzeum. Kupiłam bilet za 9 funtów, a
pani która mi go sprzedała poinformowała mnie, że bilet jest ważny przez cały
rok. Powiedziała mi też, że o 14:00 będzie guided walk na wrzosowiska i że będe
mogła się dołączyć do grupy, a potem wrócić do muzeum. Tak też uczyniłam. O
godzinie 13:55 wyszłam z muzeum i czekałam na zewnątrz wraz z grupą innych
zwiedzających na naszego przewodnika. Stewart pojawił się punktualnie o 14:00.
Stewart był mężczyzną bardzo szczupłym, średniego wzrostu, o białych lekko
falowanych włosach, jasnych niebieskich oczach. Na oko mógł mieć 55 lat, ale
był aktywny, wysportowany i interesujący. Miał ładny męski głos i twarz pooraną
zmarszczkami, w stylu męska twarz Clinta Eastwooda. Pomimo zmarszczek,
młodzieńcza postura, zgrabna sylwetka i duże jasne oczy nadawały mu
przystojnego i atrakcyjnego wyglądu.
Stewart wykazał się ogromną wiedzą historyczną, znał wiele anegdot na temat sióstr
Bronte oraz ich ojca Patricka. Zabrał nas na wrzosowiska. Opowiedział nam
dlaczego siostry Bronte pomarły tak młodo (bliskość cemantarza, zanieczyszczona
woda pitna). Opowiedział nam o tym jak ojciec sióstr – Patrick usiłował
wykorzystać ówczesną wiedzę naukową aby zmniejszyć śmiertelność mieszkańców
Haworth (w końcu po latach się to udało, cmentarz przy parafii został
zamknięty). Na cmenarzu tak niedużego rozmiaru spoczywa 30 000 osób. Podobnie
jak w Edynburgu i Greyfriars Kirkyard – lasagna graveyard. Stewart opowiedział
nam legendę na temat 7 wgnieceń w wieży kościoła (rzekomo Patrick Bronte
strzelał ze swego okna z dubeltówki), opowiedział nam o małżeństwie Charlotty z wikariuszem Patricka.
Początkowo Charlotta była niechętna i odrzuciła zaloty Artura, potem jednak
zmieniła zdanie (po części dzięki namowom Elizabeth Gaskell) i zgodziła się
zostac jego żoną. Miała 37 lat. Patrick, ojciec Charlotty był nieprzychylny
małżeństwu. Ojciec pisarki nie zgodził się odprowadzić jej w dniu ślubu do
ołtarza. Stewart powiedział nam, że niechęć Patricka do Artura mogła wynikać z
dwóch powodów. Artur był biedny, a Charlotta była już wzrastającą gwiazdą
angielskiej literatury. Była poczytną pisarką i z pisarstwa zarabiała pokaźne
dochody. Po drugie, Patrick mógł obawiać się, że Charlotta zajdzie w ciążę, a w
jej wieku w tamtych czasach ciąża była ryzykownym przedsięwzięciem. I tak też
się stało. Wkrótce po ślubie, Charlotta zaszła w ciążę i niebawem zmarła (39
lat). Co ciekawe po jej śmierci, relacje pomiędzy teściem i zięciem się
ociepliły. Artur opiekował się Patrickiem Bronte aż do jego śmierci.
W parafii Bronte są
trzeszczące drewniane podłogi i schody, a w korytarzach zimne kamienne
posadzki. Na dole znajduje się kuchnia oraz pokój dzienny. Na górze znajduje się
pokój dziecięcy, pokój Patricka, pokój Artura, Pokój Branwella i pokój ze suknią, butami i akcesoriami należącymi do
Charlotty. Pokój dziecięcy jest niewielki, jego okna wychodzą na cmentarz.
Ściana po lewej stronie jest oszklona, aby ochronić rysunki i zapiski
poczynione przez rączki małych Bronte przed upływem czasu. W pokoju z suknią
Charlotty znajdują się też jej rysunki sporządzone akwarelami, jej listy,
zapiski oraz puzderka, mała poduszeczka na igły w kształcie koszyczka i akcesoria
do wyszywania. Charlotte miała niewątpliwie talent plastyczny. W ostaniej
części muzeum można zobaczyć miniaturowe książeczki pisane przez rodzeństwo
Bronte gdy byli dziećmi. Książeczki opisujące legendarne światy Angria i Gondal
wymyślone przez zdolne dzieci, są tak mikroskopijne, że trzeba je czytać przez
szkło powiększające. W gablotach są też dzieła sióstr wydane za ich życia.
Pożółkłe kartki, zdeformowane skórzane okładki, data wydania rok 1847, 1848 –
prawdziwe imiona sióstr ukryte pod pseudonimami: Ellis Bell, Acton Bell, Curer
Bell. Ogarnęło mnie dziwne uczucie gdy zobaczyłam te pierwsze, oryginalne
wydania dzieł wybitnych sióstr skryte pod męskimi pseudonimami. Pisanie książek
nie przystało kobietom. Pisarstwo było zarezerwowane dla mężczyzn. Zrobiło mi
się nie tylko przykro, ale tak po ludzku, zrobiło mi się żal sióstr Bronte i
kobiet żyjących w ich epoce. Na koniec wstąpiłam do sklepu z pamiątkami i
kupiłam sobie płócienną torbę z nadrukiem parafii w Haworth, zakładkę do
książki, magnes do lodówki z repliką obrazu sióstr Bronte namalowanego przez
ich brata Branwella oraz gorzką czekoladę aromatyzowaną pomarańczą dla Carol.
Po zakończeniu zwiedzania
muzeum udałam się do kościoła, w którym pochowana jest cała rodzina Bronte.
Krypty sióstr znajdują się nieopodal bocznej nawy (na prawo) i blisko głównego
ołatarza. Przeczytałam, że siostry spoczęły w miejscu w którym znajdowały się
ich ławki. W tych ławkach siadały podczas mszy i nabożeństw. Przystanęłam na
kryptą wielkich pisarek, pochyliłam czoła i zadumałam się. Poczułam też falę
wzruszenia napływająca do mojego serca. W myślach pożegnałam się z Emily i
wyszłam z kościoła. Pobłąkałam się jeszcze po cmentarzu, a potem przeszłam
wzdłuż stromych wykostkowanych uliczek Haworh. Haworth jest przecudne,
niezwykle urokliwe i klimatyczne. Haworth inspiruje artystów: są tu małe
galeryjki sprzedające obrazy z widokami na wrzosowiska. Wszystkie budynki w
Haworth są naznaczone duchem czasu, i są zbudowane z kamienia. Są tu sklepiki
retro z rozmaitościami oraz urocze kafejki, choćby Vilette, w której zjadłam
sobie dużą Victorię Sponge Cake z mlecznym shakiem o smaku karmelu. Po Haworth
mogłabym spacerować godzinami.